Get Adobe Flash player

DIVA - PROJEKT


WYNIKI KONKURSU

Konkurs "Projekt - DIVA" został rozstrzygnięty.
Miło nam poinformować, iż ilość nadesłanych prac przerosła nasze oczekiwania. Z ponad 30 tekstów Jury w składzie Kamil Maćkowiak, Dona Sołtysiak, Joanna Dutkowska, Kamila Kujawa, Katarzyna Zbłowska i Jarek Budny wyłoniło 7 laureatów.
Otwartość, szczerość, wasza wrażliwość, oraz sposób przekazania uczuć i myśli poruszyły nas wszystkich. Zaznaczamy również, że głównym kryterium wyboru najlepszych prac konkursowych była zbieżność z tematyką i klimatem spektaklu "DIVA SHOW".
Bardzo dziękujemy za udział w konkursie, a laureatom raz jeszcze Gratulujemy.


1. MARTUCHA S. - Nagroda główna - Bilet na spektakl i kubek termiczny FKM

2. KIRKE - kubek termiczny FKM
3. MARIKA OWSIAK - kubek termiczny FKM
4. LENA - kubek termiczny FKM
5. J.MIŚKIEWICZ - kubek termiczny FKM
6. SKAZANA_NA_SAMOTNOŚĆ - kubek termiczny FKM
7. HERBACIANE RÓŻE - kubek termiczny FKM

Z laureatami będziemy się kontaktować mailowo.
Pozdrawiamy.


Prace naszych laureatów:

 ______________________________________________________________________________________________________

Miałem kiedyś przyjaciela. Takiego prawdziwego, od serca. Nie, nie w takim sensie, jak od razu pomyśleliście! On był daleki od „tych” rzeczy. Nigdy nawet nie próbował. Ja byłem mały i niewinny. Wtedy nie przypuszczałem, że ludzie mogą „takie rzeczy” w ogóle ze sobą robić. Ale wracając do mojego przyjaciela, to zawsze mogłem na niego liczyć. Kiedy go potrzebowałem od razu się zjawiał. Był silny, w przeciwieństwie do mnie. Nie okazywał strachu, a może go po prostu nie odczuwał? Ja wręcz przeciwnie, niemal wszystkiego się obawiałem. Najbardziej bałem się ludzi. Dlatego zbudowałem wokół siebie wysoki mur, który miał mnie chronić przed innymi. Chciałem zabezpieczyć się przed zranieniem, przed niegodziwymi ludźmi, ale mój mur miał jedną wadę – nie rozróżniał, kto jest zły, a kto dobry i nie dopuszczał do mnie nikogo. Odgrodziłem się całkowicie. Może i lepiej... bo prędzej czy później i tak z większości osób wychodzi Pan Hyde.

Któregoś dnia, w przypływie naiwności, kiedy matka była zdenerwowana, powiedziałem: Mamusiu nie martw się, mamy przyjaciela, on nie pozwoli nas skrzywdzić. Popatrzyła na mnie, jak na idiotę (czyli tak, jak miała w zwyczaju) i spytała lodowatym głosem, obrzucając mnie badawczym spojrzeniem swych pięknych, ogromnych oczu: Jakiego niby przyjaciela? Kogo masz na myśli? Stałem przez chwilę, nie odzywając się. Utkwiłem wzrok na swoich pantoflach (których wtedy nienawidziłem, teraz myślę, że były całkiem fajne. Miały jasnoróżowy kolor i wyhaftowane kwiatuszki. Mama pragnęła mieć wspaniałą, jak ona sama, córkę, a dostała nieudanego syna – to jej własne słowa, którymi obdarzała mnie przy każdej sposobności). Jakiego przyjaciela?! – wrzasnęła ponownie. Potwornie się wystraszyłem, nie miałem odwagi na nią spojrzeć. Wyjąkałem, więc ledwo dosłyszalnie: On stoi tam, za tobą i wskazałem palcem. Odwróciła się gwałtownie, pamiętam to dokładnie, tak jakby się wydarzyło wczoraj, a przecież miałem 6 lat. Po czym spojrzała na mnie w taki sposób, jakby chciała mnie zabić i ruszyła szybko w moją stronę. Umierałem ze strachu. Nie ośmieliłem się na nią spojrzeć. Nawet wtedy, kiedy stanęła przede mną i brutalnie złapała mnie za brodę, zmuszając bym na nią patrzył, nie byłem w stanie otworzyć oczu, tak mocno zacisnąłem powieki. Zdawało mi się, że pozostaną zamknięte już na wieki i nie ujrzę więcej zachodów słońca, które tak uwielbiałem. Przerażenie jednak wzięło górę i zmuszony sytuacją zerknąłem spod półprzymkniętych powiek na matkę. Ujrzałem, jak mruży swe przepiękne kocie oczy, wpatrując się we mnie złowrogo. Wyszeptała (ale to był szept, który wywoływał ciarki na ciele, przerażający do tego stopnia, że słyszę go nieustannie, tym bardziej, że kiedy odkryła jego wpływ na mnie, negatywny rzecz jasna, uciekała się do niego dość często): Jesteś chory na umyśle. Jak jeszcze raz zaczniesz opowiadać takie bzdury, to zaprowadzę cię do psychiatry i zamkną cię w pokoju bez klamek z podobnymi do ciebie debilami – rozumiesz?! Nie dała mi jednak szans na odpowiedź, zamiast tego zamachnęła się z całych sił i uderzyła mnie w twarz, mówiąc: Wpędzisz mnie kiedyś do grobu! Ale nie, nie myślcie sobie, że mama mnie nie biła. Nie byłem jakimś maltretowanym dzieckiem. Nie, absolutnie nie! Czasami tylko, jak się na mnie zezłościła (zwykle zasadnie), to dostawałem taki siarczysty policzek. Zdarzało się to, kiedy próbowałem z mamą dyskutować, a ona tego nie znosiła, jak wydała polecenie, to miało być wykonane. Kiedy nie było, a ja się „idiotycznie” (to jej określenie) tłumaczyłem, wtedy mówiła: Jak pysk, to w pysk, a ona nigdy nie rzucała słów na wiatr.

            Nie chciałem narażać się na gniew mamy, więc musiałem pożegnać się z moim przyjacielem. To było najboleśniejsze rozstanie w moim życiu. Nie dopuszczałem później do tak bliskich więzi. To zbyt bolesne. Zacząłem unikać ludzi, ale tak na dłuższą metę nie da się funkcjonować w społeczeństwie. Wobec tego zbudowałem ten mur, by odseparować się od świata i zabezpieczyć przed bliskością z drugim człowiekiem. Z każdym oddechem przybliżającej się do mnie osoby, mój mur wznosił się wyżej. Zachodziła tutaj jakaś swoista symbioza. Im ktoś był bliżej, tym ja byłem dalej. Wiem, powiecie, że jestem dziwakiem. W głowie wibrują mi słowa Rimbauda: Szepczą o mnie, żem dziwny, nawet śmieszny troszkę. Nie zranicie mnie już jednak, polubiłem to określenie, tyle razy je słyszałem. Czasem wypowiadane wprost, czasem (a może częściej) za moimi plecami. Prawdopodobnie jestem samotnym dziwakiem, ale przynajmniej pozostaję sobą. Czyż to nie jest najcenniejsze? Przecież wszyscy teraz powtarzają – trzeba być sobą! – no to ja jestem. A że nie wpisuję się w kanon tak zwanego normalnego człowieka – trudno. Poza tym opinia dziwaka bardzo się przydaje. Ludzie nie mają wobec ciebie jakichś nadmiernych wymagań i oczekiwań, zostawiają cię w spokoju i możesz w końcu… być sobą (ha, ha). Jesteś, więc trendy;)

Zresztą od dłuższego czasu nie jestem sam, bo odnalazłem swoją boginię. Nastąpiło to niedługo po tym, jak mama rozdzieliła mnie z moim przyjacielem. Przemówił, a właściwie to zaśpiewał do mnie sam Bóg. Tak w pierwszej chwili przynajmniej mi się zdawało. Jednak złudzenie to znikło tak nagle, jak się pojawiło, bo wiedziałem już wówczas, że Boga nie ma. Rozpocząłem wobec tego szaleńcze poszukiwania, by dowiedzieć się, do kogo należy ten nadzwyczajny wokal, przekonujący mnie, że jestem najlepszy. W co uwierzyłem. Jak mógłbym wątpić, przecież ktoś, kto wydawał z siebie tak rozkoszne dźwięki nie mógł być zwykłym śmiertelnikiem. Wiedziałem, że to mój anioł stróż, bo odtąd zawsze, kiedy w moim życiu zdarzało się coś złego, a nie jestem dzieckiem szczęścia, więc następowało to stosunkowo często, Tina ratowała mnie przed całkowitym upadkiem. Mój anioł, bowiem ma na imię Tina. Chciałem być taki, jak ona. Doskonały, silny, utalentowany, po prostu najlepszy. I pewnego dnia postanowiłem, że taki będę. No i jestem! To znaczy bywam i wcale nie chodzi tutaj o to, że mam zmienne nastroje, jak to złośliwie mi się zarzuca, tylko o pojawiające się okresowo chwile zwątpienia we wszystko, a najbardziej w samego siebie. Nie rozumiem, więc dlaczego ci wspomniani złośliwcy wytykają mi, że jestem narcyzem? Czy to, że uważam siebie za najlepszego piosenkarza (oczywiście po Tinie, ona jest na pierwszym miejscu zawsze!) i tancerza (no może na równi albo tuż za Piną Bausch), to przecież nie świadczy o tym, że mam narcystyczną osobowość. Ja po prostu stwierdzam fakty! Mierzi mnie ludzka hipokryzja. Czy mam udawać, że jestem gorszy, bo nie wypada dobrze o sobie mówić w tym kraju malkontentów? Nie wpisuję się w ich definicję „normalnego” człowieka – narzekającego na wszystko i wszystkich, pozbawionego wyobraźni i wrażliwości, wobec czego trzeba mnie odrzucić?

            Mniejsza z tym. Evviva l`arte! Stapiam się ze sztuką w jedno. Jestem tańcem, jestem muzyką. Poza sztuką nie ma nic. Tylko twórczość ma w sobie prawdę, którą rzuca w twarz zakłamanemu motłochowi. Zawsze, kiedy ogarnia mnie ten znajomy niepokój mówię sobie – tańcz szalona istoto, tańcz, wyrzuć to z siebie, zadepcz! I czuję się lepiej. Nawet psycholodzy potwierdzają słuszność tej metody, chociaż ja nie uznaję tej grupy zawodowej. Właściwie to oprócz jednego z nich, który wzbudził mój szacunek przyznając, że sam nie wierzy w psychoanalizę. No, ale wyjątek przecież stanowi regułę. Otóż ten wybitny psychoanalityk Otto Rank powiedział, że neurotyk może wyleczyć się ze swojej neurozy poprzez twórczość artystyczną. Tylko tworząc, neurotyk może wyzwolić się ze swojej neurozy. Ale ja nie jestem oczywiście neurotykiem. Zastanawiałem się po prostu nad zasadnością tej opinii i uznałem ją za słuszną. Ot, co.

            Tak na marginesie, to mam nieprzyjemne wspomnienia związane z psychologami, no właściwie jednym. Ma pan inną niż przeciętna wrażliwość – powiedział mi kiedyś wspomniany psycholog. Wybrałem się, kiedyś na terapię. Co miałem robić? Matka stale twierdziła, że jestem nienormalny. Postanowiłem, więc zasięgnąć opinii u źródła. Poza tym, poszukiwałem pomocy, czułem się taki niepotrzebny, odizolowany od społeczeństwa, niezrozumiany, jak outsider, ale dostałem kolejny „policzek”, no nie w dosłownym tego słowa znaczeniu (czyli takim, jakim serwowała mi go matka), lecz efekt był podobny. Po wszystkim czułem się, jak zużyty śmieć, nic niewarta szmata. Prawdopodobnie cierpi pan na zaburzenie osobowości nazywane borderline zawyrokował na trzeciej wizycie tonem takim, jakby oznajmiał mi, że zostałem skazany na karę śmierci. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co to znaczy. Kiedy zacząłem czytać na ten temat (a doktor google prawdę ci powie;), ogarnęło mnie przerażenie i pojąłem, dlaczego przybrał taki poważny, nieodwołalny chciałoby się powiedzieć, tembr głosu. Na początku protestowałem, płacząc, a właściwie to wyjąc, jak syrena strażacka w poduszkę –ja przecież nie jestem taki straszny, to nie ja! To nie jestem ja!! Ale to rzecz jasna byłem, jestem i będę ja. A ten pseudo psycholog, który mi wmawiał – istnieje małe prawdopodobieństwo wyleczenia tej… - tu się zawahał, po czym załamującym się, melodramatycznym głosem, dodał – przypadłości. Patrzyłem na niego osłupiały. Jakiej do diabła przypadłości?! Poczułem się nagle, jak ktoś z wstydliwą przypadłością, np. z zapaleniem pęcherza. Zastanawiałem się, czy on oszalał? Jednak najgorsza nie była wcale ignorancja tego pożal się boże lekarza, ale udawane współczucie. Ten fałszywy wzrok zbitego spaniela, jaki przybrał, prześladuje mnie po dziś dzień. Od tamtej pory dostałem alergii na wszelkiego rodzaju lekarzy, których nazwa rozpoczyna się na psy… Ktoś mógłby zapytać, czy chodzi o psychopatów. Tak, to ma sens (ha, ha;). Tylko nie bierzcie mnie za jakiegoś cynika. Wszak brzydzę się szyderstwem i ironią;)

            Z czasem samo słowo borderline nabrało dla mnie innego znaczenia. Lepszego. Poczułem, że to część mnie. Przygarnąłem, więc ją do siebie, do swego wnętrza. Do tego stopnia, że moją klatkę przyozdobiłem pięknie wykaligrafowanym słowem: borderline, bo borderline to ja! Poczułem się wtedy, jak Bóg. I to wcale nie było bluźnierstwo, przecież Bóg umarł. Umarł wtedy, kiedy przestał interesować się ludźmi, a bez swych wyznawców żaden idol, nawet taki, jak Bóg, nie może istnieć. Sprawdziłem to na własnej skórze, podobnie, jak wszystko inne, ale czy nasz wybitny poeta nie dał nam zacnego przykładu w tym względzie, głosząc: nic, co ludzkie nie jest mi obce? Wracając jednak do Boga, to odkryłem, że nie istnieje niedługo po tym, gdy matka rozdzieliła mnie z moim przyjacielem (on nigdy nie zdradził mi swojego imienia, a ja nie śmiałem go zapytać. Nazywałem go po prostu przyjacielem. Był bezimiennym przyjacielem. Może to i lepiej, czyż nazwy nie odbierają duszy?). Zostałem wtedy sam, zupełnie sam (i ten stan pozostanie być może ze mną do samego końca), samotność chwytała mnie za gardło i nie pozwalała oddychać. Po raz pierwszy stanąłem wówczas nad krawędzią przepaści. Pragnąłem umrzeć – moje pierwsze samobójstwo zawisło nade mną w powietrzu, niczym „Krzyk” Muncha, który jako całkiem niezła reprodukcja towarzyszył nam podczas wspólnych posiłków z matką, wciągając mnie nieuchronnie w ramiona otchłani z każdą łyżką połykanej z obrzydzeniem pomidorówki (nie znosiłem jej, ale nigdy tego nie wyznałem matce, wobec czego spożywaliśmy ją, co drugi dzień. Poza tym moje wyznanie mogłoby przynieść odwrotny skutek i jedlibyśmy ją codziennie). Życie wtedy wydawało mi się całkowicie pozbawione sensu, a miałem niespełna 7 lat, właściwie to 6 i 7 miesięcy. Nikt jednak tego nie liczył, nie zadałby sobie trudu. Rzucałem wówczas w przestrzeń nieustannie to samo pytanie – kto mnie kocha? Obecnie dodaję do tego drugie – czy ktoś mnie kiedykolwiek kochał? Mimo że byłem taki mały, to już zdawałem sobie sprawę z tego, że mama mnie nie kocha, a co więcej nawet mnie nie toleruje. Czułem, że wzbudzam w niej odrazę, chociaż nie wiedziałem, dlaczego. Traf chciał, że spotkałem pewnego dnia, włócząc się gdzieś bez celu, młodego mężczyznę. Spytał, dokąd idę? Niestety nie było to znamienne w swych skutkach quo vadis?;) Może, dlatego się przestraszyłem, a może z uwagi na fakt, że odkąd sięgam pamięcią obcy wzbudzali we mnie lęk. Ale ten facet od razu zapewnił, że nie ma złych intencji (no tak, widzę wasze ironiczne uśmieszki – macie nieprzyzwoite skojarzenia i ponownie nie macie racji seksualni maniacy). Wyznał, że idzie do kościoła i zaproponował, abyśmy udali się tam razem. Po krótkim wahaniu, zgodziłem się. Co? Znowu pomyśleliście – no tak, biedne dziecko napotkało tego potwora na p…? Co za czasy, że posądzamy od razu siebie nawzajem o najobrzydliwsze pobudki? Jednak i tym razem muszę rozczarować waszą potrzebę sensacji. Facet okazał się przyzwoity na tyle, by trzymać swoje „brudne łapy” – jak to zwykle mówiła moja matka o mężczyznach – z daleka ode mnie. Z żalem musiałem jednak przyznać, że nie był aż na tyle przyzwoity, żeby się mną zaopiekować. Po wejściu do kościoła zostawił mnie samego z Bogiem. Zapewnił, że tam go znajdę. Niestety nie miał racji. Szukałem i szukałem, ale jedyne, co znalazłem, to kilka starych babinek siedzących w ławach kościelnych i mamroczących coś pod nosem. Wyszedłem stamtąd rozczarowany. Nie poddałem się jednakże. Zacząłem rozmawiać z Bogiem, prosić go, żeby mama mnie pokochała, a jeśli to niemożliwe, żeby, chociaż troszeczkę mnie polubiła. Modliłem się żarliwie, nie mogłem spać, wypowiadając te swoje naiwne dziecięce modlitwy, niczym mantry. Bóg pozostał głuchy na moje błagania. Odtrącił mnie, tak jak wszyscy inni. Znienawidziłem go w końcu i przekląłem. Na początku myślałem, że po prostu nie znosi mnie, tak samo, jak mama. Z czasem zdałem sobie sprawę, że on nie istnieje i nigdy nie istniał. Stanowi wytwór ludzkiej wyobraźni, niezbędny dla polepszenia podłego nastroju. Nie ma wątpliwości, że wykreowano go po to, by manipulować ludem. Wierzyć można wyłącznie w siebie samego i to nasze największe przekleństwo, bo oznacza, że jesteśmy całkowicie zdani sami na siebie. Przerażająca perspektywa. Bez obaw – nie jesteśmy tak słabi, jak się nam na pozór wydaje. W każdym z nas taki ukryta (niekiedy głęboko) siła, trzeba, więc tylko do niej dotrzeć i uwierzyć. To, co z Bogiem mi się nie udało, odniosło skutek w przypadku wewnętrznej siły. Nie wiem czy dokonałbym tego bez mojej boskiej Tiny, zmysłowo przekonującej mnie – jesteś najlepszy!


Autor: martucha s

 ___________________________________________________________________________________________________________________________________________________

Kirke

„Inaczej niż normalnie”

Normalnie gąsienica pozbywa się kokonu,

Zrzuca pancerzyk, aby pokazać światu piękne wnętrze,

Normalnie z gąsienicy powstaje wielobarwny motyl,

Zbierający uroki lata w plamki na skrzydłach.

Tak bywa normalnie.

W tym przypadku sytuacja jest odwrotna,

Z tej gąsienicy motyla nie będzie.

Zakładam pancerzyk – pora się uodpornić.

Znowu…

Patrzą, ich spojrzenia oblepiają moje ciało, od czubka ułożonej dopiero co fryzury, po kraniec pomalowanego paznokcia u stóp. Szukają, czegoś co mnie skompromituje, maleńkiej skazy, zaniedbania, niedoskonałości. Żeby móc o tym mówić, rozprawiać, deliberować, debatować, godzinami, pomiędzy sobą, udzielając tej informacji sąsiadom, ciotecznym wujkom a z braku lepszego towarzystwa nawet rybkom w akwarium. Tacy są – przy mnie, nie mogą się nachwalić. Zrobiłaś coś z włosami, darling? Tak pięknie dziś wyglądasz. Nowy płaszczyk? Pewnie Prada! Powietrze pocięte jest strefami wyznaczonymi przez mocne ciężkie perfumy i ostre dźwięki całusków wysyłanych w próżnię, tuż obok twarzy odbarowanego. Za plecami pewnie wbiliby nóż między żebra i podłączyli do prądu. Ludzie – jak ja ich nienawidzę. Ludzie – jak ja potrzebuję ich uznania. To taka logiczna zagadka, której nie da się rozwiązać, przynajmniej ja nie potrafię, może jestem za głupia, może to nie jest na logikę. Czasem wydaje mi się, że po prostu tęsknie za uczuciem, którego tak naprawdę nie znam. Czego chcę? Być sobą? Sto dwudziesty na twarz i udajemy, że wszystko gra. A w środku mrok i samotność. Potrafię udawać nawet całkiem dobrze. Tylko myślałam, że znalazłam ludzi, przy których nie będę musiała – błąd. Wracam na świecznik z dobrze utrwalonym grymasem. A tak naprawdę chciałabym być niewidzialna, albo zniknąć. To nie jest proste, żyć na oczach wielu, być podziwianym i jednocześnie poniżanym. Przecież oni nic o mnie nie wiedzą! Mam ochotę eksplodować na ich oczach i krwią zachlapać odświętne kołnierzyki i wieczorowe cekiny. A potem ekscytować się nagłówkami: „EksloDIVAła na scenie”. Nie, chyba jednak zajmę się prozą życia – mojej poezji i tak nikt nie rozumie. A ja będę sobą do końca moich dni. Odwieczna walka dwóch sprzecznych natur: dobra i zła z przewagą naiwności. Muszę być silna. Jeszcze tylko dwie godziny i zdejmę szpilki oraz grymas z twarzy, a oni, cały czas patrzą…

 

Autor: Kirke

 ___________________________________________________________________________________________________________________________________________________


O tym, że ludziom nie można ufać nauczyłam się już dawno temu.

Mimo to ciągle o tym zapominam. Zapominam też, że niektórzy ludzie są źli, a większości nie obchodzą czyjeś problemy. Opowiadają swoje, domagając się porady, jednocześnie depczą moje sprawy. Jakie problemy może mieć dwudziestolatka,która często się uśmiecha i żartuje?Maski, maski, maski. To wszystko maski, którymi nauczyłam się sprytnie posługiwać. Nawet jeden z wykładowców naegzaminie ustnym powiedział, że jestem podświadomą aktorką.Wychodząc do ludzi staram się być pewna siebie, silna i udaję, że niczym się nie przejmuję.Złudzenia. Wracając do siebie mam ochotę zawinąć się w koc i po prostu leżeć. Bo ile można udawać.(Nad) wrażliwym ludziom trudno się żyję.Może po prostu nie mając szczęśliwego dzieciństwa trudno mieć szczęśliwą dorosłość.Dzieci do mnie lgną, bo wyczuwają moją niedojrzałość. Nie potrafię oderwać się od przeszłości.Przeszłość to strach, ciągły, o coś lub o kogoś.Kłamać umiem bez problemu. Patrzę w oczy i łgam, inni się na to nabierają.Nauczyłam się tego już w podstawówce - tak, tak, wszystko dobrze w domu.Ja chciałam być tylko zauważona, aby ktoś się o mnie martwił i przytulił. Był i nie chciał nic w zamian.Może dlatego czasem się głodziłam. Myślę, że nie są to zaburzenia odżywiania, bo nie wyglądam.Jednak mądre artykuły w Internecie mówią co innego. Niektórzy mówią, że tną się tylko 'emo', ja nie jestem 'emo', a...Nie jestem też narkomanką a biorę małe tableteczki od czasu do czasu, żeby zapomnieć o tym wszystkim.Bo kiedy człowiek nauczy się latać, coraz trudniej mu się chodzi.Moje życie jest kompulsywne, wszystko albo nic, euforia albo rozpacz. Osobowość borderline?Psychologowie dopatrywaliby się przyczyny w trudnym dzieciństwie. Możliwe.Jednak myślę też, że ślepota ludzi jest okropna. Ślepi mimo, że widzą.Udają czy chcą być ślepi?Może to jednak w całości MOJA wina? Przecież każdy odpowiada za siebie?Powtarzałam sobie, że jak ktoś ma miękkie serce to musi mieć twardą dupę. Mimo to nadal jestem naiwna.Powtarza sobie, że nie warto się przyzwyczajać. Nie warto i już. Ludzie przychodzą i odchodzą, zapominają.W miłość raczej nie wierzę. Raczej w coś to trwa góra 5 lat, reszta to przyzwyczajenie.Stały związek? Nie, to chyba nie dla mnie. To dla mnie oznacza ograniczenia. Kogoś kto by mnie kontrolował,kogoś komu bym zaufała, a następnie BUM - nie ma. Miłości nie ma dziś. Kocham tylko platonicznie swoich idoli.Mam 20 lat, chciałabym 13, a doświadczeń życiowych mam jak 40letnia kobieta.Ciągle sobie powtarzam: żyj szybko, umieraj młodo.I mogłabym zapisać jeszcze setki zdań, ale po co?


Autor: Marika Owsiak

 ___________________________________________________________________________________________________________________________________________________


Mam nadzieję, Mamo, że mnie nie słyszysz. Nie dlatego, że wstydzę się swoich słów. Ja po prostu, mimo wszystko, nie chcę Cię ranić. Zabawne, prawda? Myślałaś kiedyś o tym, czego dziecko nie chciałoby usłyszeć od swojej matki? Mam w sobie wiele goryczy, zbyt wiele złości i strachu. Nie potrafię życzliwie patrzeć na świat. Tak jak Ty nie potrafisz przychylnie spojrzeć na mnie. Nie jestem dzieckiem marzeń, przepraszam. Nie jestem jak ci i n n i , ułożeni, zdecydowani, posłuszni i z planem na przyszłość. Za to też mogę Cię przeprosić. Ale pomyśl, nie chcesz żeby Twoje dziecko było kimś wyjątkowym? Ni e zwy k ł ym. Dlaczego mi w tym nie pomagasz? Tyle lat budowałaś we mnie niechęć do ludzi i przekonanie, że świat jest zły. Mamo, ale ja kocham tych ludzi i kocham ten świat. On nie jest zły. Nie chcę, żeby taki był. Boję się, strasznie się boję. Chcę się otworzyć, wyjść do ludzi i cieszyć się życiem. Ale kiedy stoję przed otwartymi drzwiami, rześkie powietrze, zamiast tchnąć we mnie życie, budzi we mnie przerażenie, przerażenie, którego nie rozumiem. Mam ochotę schować się w ciemnej szafie i zostać tam, jak najdłużej. Ale wychodzę, jednak już nie chcę śmiać się, cieszyć i kochać, czując porażkę, pragnę uciec, zniknąć. I niezmiennie, za każdym razem sobie powtarzam: następnym razem będzie lepiej. Na s t ę p n ym r a z em. Często mam wrażenie, że nigdzie nie pasuję. Nigdzie nie należę. Nie pasuję do ludzi, których znam. Nie pasuję do Twoich wyobrażeń, nie pasuję do tego domu, nie pasuję nawet do swojego pokoju, który jest zbyt zimny, zbyt nieprzyjemny. Chcę czuć ciepło, które pozwoli mi, bez strachu, być sobą... Tylko ja nawet nie wiem, kim jestem. Wiem kim p owi n n am, według Ciebie, być. Nie wiem kim jestem i nie bardzo wiem, kim c h c ę być. Chciałabym spróbować wszystkiego, wszystkiego po trochu. Chcę poznać samą siebie. Przestać błądzić po omacku, zdjąć futerał i zacząć żyć bez strachu. Nie chcę też rozpaczliwie szukać matki, we wszystkich kobietach, które znam. Ja nie potrzebuję matki. Potrafię żyć s ama . Mogę być kim zechcę, mogę żyć, jak tylko zechcę, mogę kochać kobiety, mogę kochać mężczyzn, mogę robić wszystko. Nie chcę tylko stać się Tobą. Zobaczysz, Mamo, ludzie będą mnie kochać. Ci l u d z i e , których tak bardzo nienawidzisz. Będą oni krzyczeć, szaleć na mój widok. Będą patrzeć na mnie z zachwytem i nikt, nikt nie ośmieli się powiedzieć złego słowa. A ja sprawię, że będą się śmiać, płakać, zachwycać, wzruszać, marzyć i wierzyć. Dzięki mnie będą kochać. Siebie, mnie, wszystkich. Nawet Ciebie, Mamo. Kiedyś będę k imś . I mam nadzieję, że Ty też.


Autor: Lena

 ___________________________________________________________________________________________________________________________________________________


….

Matka... Czasami o niej myślę... Samo to słowo powinno być ucieczką, azylem, pogotowiem, wsparciem... nie dla mnie. Moja matka była dobrą kobietą. Dała grosz żebrakowi, dała obiad samotnej, starej sąsiadce, szanowała swoją matkę, dbała o dom i dzieci. Tylko, ze czasami zwyczajna dobroć nie wystarcza – czy anioł bez piór srebrzystych byłby nadal aniołem? I mojej matce tych piór zabrakło. Codziennie modliła się „daj nam chleba naszego powszedniego” a nigdy nie prosiła, aby mogła liznąć słońca, zjechać po tęczy, śmiać się na całe gardło. Nie prosiła o pióra aby lecieć wyżej i wyżej, aby błękit zalśnił pod stopami. Nie chciała tego i dla mnie. A ja całym szesnastoletnim sercem modliłam się właśnie o to wszystko, o tym marzyłam. Nie chciałam już „chleba naszego powszedniego”. Nie chciałam mieć dwój z algebry i nosić mundurka, nie chciałam słuchać codziennej litanii: ucz się, posprzątaj, zajmij się bratem, nic z ciebie nie będzie, wyłącz radio, to nie piosenka, to wrzask. A ja śniłam na jawie. Widziałam w snach tłumy krzyczące moje imię i mnie, jak im wśpiewałam szczęście w obojętne dusze. Wpłakałam miłość i zachwyt w suche, codzienne serca, nie byłam już dziewczyną, byłam głosem, który tulił, ponaglał, pożądał i łkał. Byłam melodią, która jak kot łasiła się do stóp i jak kary ogier z rozwianą grzywą pędziła na skraj nocy. Nie chciałam iść do szkoły pielęgniarskiej, miałam mdłości na widok krwi. Chciałam  biec coraz dalej i coraz głośniej śpiewać... Matka twierdziła, że śpiewać nie umiem. Głos miałam lekko chropawy, niski jak na kobietę, niewyrobiony. Nie było mowy o nauce – nie stać nas na głupoty i już. Stać nas było na lekcje języka dla brata... Śpiewać mogłam sobie przy pracach domowych. Potem matka zniknęła z mojego życia, nie miałam już nawet połajanek i pouczeń, czego nie umiem, czego nie zrobiłam, czego nie powinnam, do czego się nie nadaję. Babka, która się nami zajęła pozwoliła mi śpiewać w chórze kościelnym. Te dwie godziny w tygodniu stały się całym moim światem. Kiedy pierwszy raz zaśpiewałam solo płakałam... Płakałam, bo słuchali w ciszy, płakałam, bo nie mogłam pobiec do matki i powiedzieć: widzisz, umiem! A ona znów pojawiła się równie niespodziewanie w moim życiu jak z niego zniknęła. Była to obca kobieta, dobra kobieta, ale nadal nie miała srebrnych piór. W jej słowniku nie było wyrazu: marzenie... Teraz, kiedy byłam starsza chciała dla mnie męża, dzieci, bezpiecznej przyszłości, kogoś, kto by się mną zajął, bo ja niczego nie osiągnę – przez tę utrapioną algebrę ledwie udało mi się zdać maturę... Nie byłam moim bratem, nie zostałam lekarzem, nie chciałam nawet być pielęgniarką. I nadal według niej nie umiałam śpiewać. Nawet kiedy spełniły się sny, kiedy „widziałam tłumy krzyczące moje imię i mnie, jak im wśpiewałam szczęście w obojętne dusze. Wpłakałam miłość i zachwyt w suche, codzienne serca, nie byłam już dziewczyną, byłam głosem, który tulił, ponaglał, pożądał i łkał. Byłam melodią, która jak kot łasiła się do stóp i jak kary ogier z rozwianą grzywą pędziła na skraj nocy.” Wtedy napisałam piosenkę dla niej.

 

Mamo nie moja

 

Mamo, nie moja, taka inna

jak kotka, co wysiedzi kurczęta,

mamo, i złe i dobre chwile

pamiętam, pamiętam...

 

Ja jak koniczyna czterolistna,

wśród trójlistek tak się czuję niewygodnie...

Ty nie lubisz wolności i łąki

wolisz życia rodzinnego parodię.

Obiad, śniadanie, kolacja

najważniejsza Ci praca i szkoła,

a mnie wiatr szumem sosen gra i śpiewa,

a mnie echo refrenem woła...

 

Mamo, nie moja, taka inna

jak kotka, co wysiedzi kurczęta,

mamo, i złe i dobre chwile

pamiętam, pamiętam...

 

Ja jak bez siedmiolistny strojny rosą

lubię pióra, paciorki, kolory tęczy,

ty ubrana w garsonkę nobliwą

tęsknisz do moich zaręczyn.

Kiedy nie chcę nosić spódnic w kratę

fukasz na mnie i wciąż się gniewasz

a ja wolę się osnuć babim latem

i biec dalej i głośno śpiewać.

 

Mamo, nie moja, taka inna

jak kotka, co wysiedzi kurczęta,

mamo, i złe i dobre chwile

pamiętam, pamiętam...

 

Ta piosenka nigdy nie znalazła uznania w jej oczach, choć stała się niemal hymnem rzeszy dziewczyn, które w domach znajdywały tylko zimną, obowiązkową miłość rodzinną, nigdy nie mogły rozgrzać się przy ciepłych kaflach pieca akceptacji i zrozumienia.

 

Autor: Jolanta Miśkiewicz

 ___________________________________________________________________________________________________________________________________________________


Urodziłam się jako trzecia… mama straciła dwie dziewczynki z roku na rok, zaraz po porodzie… Czasami żałuję, że nie urodziłam się jako ta pierwsza lub druga … bo one odchodząc, wiedziały co robią…

Mamo, miałaś nauczyć mnie żyć…

Zostawiłaś tatę. Tata płakał, chciał, żebyśmy wróciły do domu.

Miałam tylko 5 lat a Ty wystawiłaś mnie za drzwi, bo powiedziałam, że tęsknie za tatą… skąd mogłam wiedzieć, że nie powinnam była tego mówić? nie rozumiałam, co złego zrobiłam..a Ty krzyczałaś na mnie i kazałaś mi się wynosić… Mamo! Za co? …

Poszłam do szkoły. Co drugi  weekend widziałam się z tatą. Tata uczył mnie jeździć na łyżwach. Kochałam ten sport..kocham go do dziś… Ty wiedziałaś lepiej, że ten sport nie jest dla mnie. Wmówiłaś mi chory kręgosłup..moja przygoda ze sportem się skończyła. Chyba nigdy Ci tego nie wybaczę.

Nienawidziłam niedziel..bałam się wrócić do domu. Nie chciałam tam wracać. Płakałam.

Czy Ty kiedykolwiek mnie przytuliłaś? Szczerze? Pamiętam tylko złe chwile… gdy pakowałaś moje ukochane zabawki w worki na śmieci i straszyłaś, że je wyrzucisz, bo nie skończyłam czytać lektury…

Tata mówił, że mnie kocha… ale też znalazł nową kobietę..ona mnie nie lubiła.

Tata ma nową rodzinę, dwójkę nowych LEPSZYCH dzieci. O mnie już nie pamięta, albo nie chce pamiętać..

Straciłam z nim kontakt.

Spotkaliśmy się w sądzie. Mama już nie dostaje alimentów… TATO! nie chcę Twoich pieniędzy… już niczego od Ciebie nie chcę !!!!

Dziś nie mam taty..nie wiem kto to jest..TATA? co to słowo w ogóle znaczy?

MAMO!

Pracoholiczko, perfekcjonistko  i pedantko do kwadratu! Zawsze kiedy wracałaś do domu, bałam się.. bałam się chodząc już nawet do liceum..bałam się tego, jaki masz dziś nastrój … i za co tym razem się na mnie wyżyjesz. Nie jestem Twoim dzieckiem, jestem workiem treningowym, który okładasz pięściami, kiedy tylko masz ochotę. A może ten worek nie jest pustym workiem? Może on też czuje? Może o też potrzebuje miłości?

Obcy ludzie, chcą być przy mnie i mnie wspierać… ale ja tego nie chcę i nie potrzebuję, bo nauczona jestem obcowania samej ze sobą..tylko ja, łzy i samotność. Nie umiem cieszyć się z czyjejś obecności, nie umiem docenić  tego, że ktoś próbuje mi pomóc. Nie wierzę, że ktokolwiek sprawi, że poczuję się lepiej, że będzie mi lżej, że będzie łatwiej…

Mam 25lat…ale tylko w dowodzie… nie czuję się na swoje lata..bo szybko musiałam drosnąć L nie czuję się dorosła, wciąż jestem dzieckiem i chcę nim pozostać… to przerażające.. 

co się stanie, gdy mi Cię Pan Bóg zabierze ? MAMO !!! Gdzie ja się podzieję? Bo mimo tego, że skrzywdziłaś mnie i dalej to robisz..to kocham Cię najbardziej na świecie. Tylko Ty masz prawo mieć nerwy, zły dzień a ja muszę za to wszystko obrywać i cierpieć. Nigdy nie wyciągnęłaś do mnie pierwsza ręki, zawsze to ja musiałam Cię za wszystko przepraszać… Nigdy nie próbowałaś ze mną rozmawiać, nigdy nie próbowałaś zrozumieć i zaakceptować mnie i moich decyzji.

Niektórzy ludzie mnie nie rozumieją, twierdzą, że jestem dziecinna, a ja temu nie zaprzeczam, bo wiem, że tak jest… tyle, że nie mogę być wiecznie dzieckiem, muszę w końcu dorosnąć.

Moja mama od zawsze lubiła pomagać innym..lubi to tak bardzo, że odbija się to na jej najbliższych, na rodzinie..na mnie… pracuje w Domu Opieki Społecznej, z dziećmi niepełnosprawnymi… ja wiem, że te w większości chore umysłowo dzieci nie są niczemu winne, ale… to nie jest praca dla mojej matki..to jest praca dla osoby, która nie ma własnej rodziny… wyobraź sobie mamo jak ja się czuję kiedy widzę, jak te wszystkie dzieci chodzą za Tobą, krzyczą do Ciebie „Mamo” a Ty je przytulasz, całujesz, opiekujesz się nimi, Boże, mamo jak ja wtedy nienawidzę..nie wiem czy Ciebie czy tych dzieci… czy zastanowiłaś się kiedyś nad tym,  jak się czuje Twoje dziecko kiedy widzi to wszystko? Że te obce dzieci mają teraz wszystko to, czego ja nie miałam przez całe życie?

Jestem za wrażliwa  i za słaba na szerzące się zło tego świata, boję się, że któregoś dnia nie wytrzymam..i zapragnę odejść… wybacz mi wtedy mamo mą samolubność… ale po prostu inaczej nie mogłam postąpić… może wtedy choć na chwilę przystaniesz w swoim życiowym biegu i zastanowisz się nad tym, że mogłaś temu zapobiec, mogłaś poświęcić mi więcej uwagi, mogłaś powiedzieć, że mnie kochasz..jedno słowo a jak wiele znaczy dla mnie..choć czyny są ważniejsze, więc mogłaś po prostu bez słów mnie przytulić…  jak mama swoje dziecko, podobno upragnione, bo wreszcie żyje..nie umarło… a ja nie czuję, żebym była potrzebna..komukolwiek na tym świecie..

Kocham Cię Mamo..

 

Autor: skazana_na_samotność

 ___________________________________________________________________________________________________________________________________________________


Kotku,
wierzysz w przypadek? Mrużysz oczy. Serio wyglądasz jak kociak. Czy to mnie w Tobie uwiodło? Nie… Nie wierzysz. Ja ciągle pytam, Ty ciągle odpowiadasz. Przysuwam się do Ciebie. Zaraz zgarniasz mi włosy z czoła. Nie lubisz, jak kosmyki wpadają mi do oczu. Teraz mogę dokładanie obejrzeć Twoje oczy. Są piękne, w blasku i w cieniu. Zawsze mnie się podobały. Tobie zresztą też. Lubisz stać przed lustrem. Właściwie, to kiedy odkryłam Twoje upodobania do damskich fatałaszków? Chyba tuż przed Gwiazdką. Potem nie wiedziałam, czy bardziej się ucieszysz z kolejnej pary skarpet, czy może z różowego biustonosza obszytego koronką.
Obiecasz, że zawsze będziemy ze sobą otwarcie rozmawiać? Kiwasz głową. Kochanie, co to znaczy otwarcie rozmawiać? Wzruszasz ramionami. Chyba jestem pierwszą kobietą, która nigdy nie wypowiadała opinii na temat Twojej osoby, czasem krytykowałam zachowanie. Czasem… Każdy ma jakieś zboczenie. Jesteś dobrym człowiekiem. Też chyba jestem nienormalna. Lubię, jak chodzimy wspólnie po sklepach. Wybieramy razem kiecki. Dla Ciebie największe rozmiary. Raz próbowałeś przymierzyć moją ulubioną sukienkę. Rozpruła się. Obiecałeś, że kupisz mi identyczną. Nigdy takiej nie znalazłeś.

Jak my się poznaliśmy? Na obiedzie u Twojej mamy. Szykowna kobieta. Miałam ochotę na nią coś wylać, żeby chociaż na krótką chwilę pozbawić ją manier. Chyba Ciebie nie akceptuje. Wychodzisz z pokoju. Przepraszam. Już więcej nie będę. Na przeprosiny kupię Ci nowe szpilki. Tylko się nie smuć…


Autor: herbaciane róże

 __________________________________________________________________________________________________________________________________________________


DIVA-PROJEKT

 

POSTANOWIENIA OGÓLNE

1.       Organizatorem Konkursu jest Fundacja Kamila Maćkowiaka, zwana dalej Organizatorem.

2.      Celem Konkursu jest współtworzenie scenariusza przez osoby na co dzień nie związane z teatrem (odbywać się będzie za pośrednictwem .....Internetu, który z jednej strony zapewni twórcom- jeśli będą sobie tego życzyli – anonimowość, a z drugiej strony nie tworzy żadnych .....barier) i poprzez nadesłane prace ukazanie problemów najbardziej odpowiadających współczesnemu widzowi.

3.       Konkurs przewiduje możliwość wykorzystania najciekawszych tekstów lub ich fragmentów w scenariuszu monodramu „DIVA Show”.

4.       Zasady Konkursu określa niniejszy Regulamin, który wchodzi w życie z dniem rozpoczęcia Konkursu.

5.       Konkurs jest otwarty dla osób pełnoletnich.

6.       Warunkiem uczestnictwa jest nadesłanie autorskiego tekstu na adres e-mail:

      konkurs@fundacjamackowiaka.org

·    tekst musi być podpisany Imieniem i Nazwiskiem. Przesłanie tekstu jest jednoznaczne z wyrażeniem zgody na jego nieodpłatne   wykorzystywanie przez Organizatora. Organizator zastrzega sobie prawo do publikowania przesłanych tekstów, na stronach internetowych, w mediach i wykorzystania ich w scenariuszu podając autora. W e-mailu prosimy o wybranie formy podpisu – imię i nazwisko lub pseudonim

7.         Przesłanie tekstu jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu Konkursu.

8.       Nadesłanie prac na Konkurs stanowi jednocześnie deklarację, że osoba nadsyłająca tekst jest jego autorem/autorką oraz przyjmuje na .....siebie wszelkie roszczenia jakiejkolwiek natury, które osoby trzecie mogłyby kierować przeciwko Organizatorowi Konkursu.

9.       Przystąpienie uczestników do Konkursu oznacza wyrażenie przez nich zgody na wykorzystanie ich nazwisk lub pseudonimów w akcjach  .....informacyjnych, reklamowych i promocyjnych (również na stronie Organizatora jak i na jego profilu na Facebooku), związanych z .....niniejszym konkursem. Uczestnicy Konkursu wyrażają zgodę na przetwarzanie ich danych osobowych dla potrzeb niezbędnych do .....realizacji Konkursu zgodnie z ustawą z dnia 29. 08. 97r. o Ochronie Danych Osobowych Dz. U. Nr 133 poz. 883.

10.     Wyłonienia najlepszego tekstu dokona Fundacja. Decyzje są ostateczne. Fundacja nie jest zobowiązane do wyjaśniania swoich .....postanowień.

HARMONOGRAM KONKURSU

·         do dnia 31 sierpnia 2013 r.- nadsyłanie tekstów

·         do 15 września 2013 r. - ogłoszenie najlepszych tekstów

              Laureaci zostaną powiadomieni o decyzji Fundacji drogą e-mailową.

              Wyniki konkursu zostaną również zamieszczone na stronie www.fundacjamackowiaka.org, oraz na profilu Organizatora na Facebook’u.

POSTANOWIENIA KOŃCOWE

1.       Organizator nie ponosi odpowiedzialności za ewentualne szkody spowodowane opublikowaniem nieprawdziwych danych osobowych

          bądź innych nieprawdziwych informacji opartych na zgłoszeniach przesłanych przez Uczestników.

2.       Ostateczna interpretacja niniejszego regulaminu należy do Organizatora.

3.       W sprawach nieuregulowanych niniejszym Regulaminem zastosowanie mają przepisy kodeksu cywilnego.